Nad otwartemi drzwiami czytano wypisane wielkiemi, czarnemi literami, słowo: Colosseum!
Do tych drzwi przybywali zewsząd widocznie oburzeni ludzie. Z pojedynczych grupp dawały się słyszeć groźne słowa, inne zaś zapalczywie rozmawiając, pośpieszały przez przysionek, a potém przez widne małe podwórze do przeciwległego wielkiego budynku.
Zrobiwszy kilka kroków, wchodziło się do wysokiéj, bardzo obszernéj sali, mogącéj pomieścić trzy tysiące osób, bo oprócz dolnéj przestrzeni, miała w koło galerye, już także przepełnione.
Eberhard i Ulrych, poprzedzeni przez doktora, szukali na dole miejsc wygodnych, rozumie się do stania, bo krzesła i ławki po wynoszono dla zmniejszenia ciasnoty.
Rozmawiający półgłosem robili wielki zgiełk i niewyraźną wrzawę. W całéj sali był niezmierny natłok, a w głębi jéj urządzono wzniesienie nakształt trybuny dla mówców. Po prawéj stronie stał stół, przy którym siedziało przed papierami dwóch cicho rozmawiających mężczyzn.
— Oto człowiek ludu! szepnął Wilhelmi hrabiemu, który wraz z Ulrychem znalazł sobie nakoniec miejsce między stołem a trybuną.
— Ten krępy, silny mężczyzna, z jasno-blond dużą brodą i łysą głową?
— Jest to pan Müller-Mühlhausen. który zaraz mówić będzie.
Eberhard badawczo spojrzał w twarz człowieka, który założył sobie stanąć jako przewodniczący na czele robotników i być im pomocą. Eberhard doskonale pojmował ważność i trudność tego stanowiska; pojmował jak najlepiéj, bo go właśnie ożywiały najszlachetniejsze uczucia, najszczersze chęci, i rozumiał jakiej potrzeba siły i wielkości, aby być człowiekiem ludu i rzeczywistą pomoc przynoszącym doradcą.
Lecz im dłużej wpatrywał się w przebiegłe oko tego
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/63
Ta strona została przepisana.