— Co? rzekł Walter wdając się w rozmowę, jesteście Augusta Ehrenberżanka?
— Tak jest, czy mnie znacie?
— I wasza matka chora?
— Na tyfus, i to okropny!
— I wy sami wyglądacie bardzo cierpiąco!
— O, Boże kochany, już od tygodnia oka nie zmrużyłam! powiedziało dziewczę.
— I jeść zapewne nie macie co, stary przepija ostatni grosz, a żona nie może go w karbach utrzymać, to nieszczęście! Wczoraj wieczorem spadł ze wszystkich schodów!
— To z przyczyny dziur w schodach, pani, uniewinniała dziewczyna.
— Ci państwo, pytają o was, Augusto! rzekła stara o mulackiéj twarzy i wesoło wypuszczającym się wąsie, obracając się ku drzwiom.
— Czy mnie już nie poznajecie! Jestem Walter, bratanek waszéj matki!
— Tak, teraz przypominam sobie! odpowiedziało dziewczę, i widocznie było jéj przykro, że kuzyna zaprowadzić miała na górę.
— I ciotka chora?
— Bardzo chora, Boże zmiłuj się! Nie mogę was prosić, abyście szli zemną, bo u nas taka bieda!
— Wierzę, rzekł Walter, chciałem tylko zapytać was, czy nie możecie odstąpić téj dziewczynie części waszéj izby?
Augusta Ehrenberżanka spojrzała na Małgorzatę, a widząc, że ta równie jak i ona jest uboga i chora, nędzą swoją twarz rozjaśniła wielką dobrocią serca: — byłaby najchętniéj Małgorzatę do siebie przytuliła i w sercu swojém zamknęła — bo ubodzy dla podobnych sobie po większéj części są gotowi do wszelkich poświęceń; ale dziewczyny, którą Walter przyprowadził, tak bez dalszych następstw przyjąć nie śmiała.
— Zapytam ojca — chodźcie zemną na górę! rzekła
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/671
Ta strona została przepisana.