Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/72

Ta strona została przepisana.

— Wolnomyślnych — co? prędko i krótko zapytał król.
— Obawiam się, najjaśniejszy panie, aby słowu temu nie nadano niekorzystniejszego znaczenia, aniżeli na to zasługuje.
— Więc objaśnij mi pan swoje jego pojmowanie!
— Jeżeli kto usiłowanie rozkrzewiania oświaty, pociechę z niewinnego dopomagania skrzywdzonym i dążność do niesienia usług ludzkości nazywa wolnomyślnością, wtedy najjaśniejszy panie...
— No, co wtedy — panie hrabio?
— Wtedy, jestem takim jakim mnie przedstawić usiłowano, najjaśniejszy panie, chociaż mój pobyt tutaj liczy się na tygodnie!
— Widzisz pan, że mi dobrze służą — jednak lud zrozumie dobrze dążenie, o którém wspomniałeś?
— Niebezpieczeństwa, najjaśniejszy panie, grożą1 każdemu przedsięwzięciu; trzeba starać się je pokonać, jeżeli się mą poznać konieczność tego przedsięwzięcia!
— Zdajesz się być bardzo pewnym, panie hrabio — a gdzież znajdujesz tę konieczność?
— Po tamtéj stronie morza i tu, najjaśniejszy panie — wychodcze okręta pomnażają się, nędza wzrasta!
— Szczególna rzecz, pan wszystko widzisz w czarnych barwach — ubóztwo istniało we wszystkich czasach!
— Czyliż to ma być powodem do nieujmowania się za niém? mimowolnie prędko wymówił Eberhard.
Czoło króla zachmurzyło się — szczególniejsze spojrzenie rzucił na hrabiego, który wyglądał jakby tajemniczym uśmiechem otoczony — poczém powstał szybko, a Eberhard uczynił to samo. Król chciał powiedzieć coś cierpkiego, ale gdy spojrzał w oblicze Eberharda, które znowu szczególne w nim zrodziło uczucie, ucichł.
— Gdybym nie wiedział, żeś bogaty w doświadczenie, mógłbym cię mieć panie hrabio za marzyciela... mówmy z sobą otwarcie...
— Za młodocianego marzyciela, za fantastyka, chcia-