wiście wschodnie czarodziejskie noce, wtajemniczonym w nigdy nieznanym przepychu przedstawiające się.
Gdy Claret trzymając się z dala od swojego cienia, jak jezuita nazywa obserwującą go osobę, bawił się wybornie z kilku ładnemi maskami, Józef postrzegł w zimowym ogrodzie, gdzie skończył się kadryl, tuż przy sobie jakąś damę w czarném jedwabném okryciu i w czarnéj masce uderzająco wyniosłéj i pięknéj postawy.
Tak się skryła przy marmurowym filarze, że zaraz po tańcu mogła spojrzeć w okazałe wejście do tego ogrodowego salonu. Wprawne oczy Józefa wkrótce poznały, że na wykonanie kadryla, które wszystkich zachwyciło, patrzała jak najobojętniéj, ale ze wzrastającą niecierpliwością spoglądała ku wejściu — zatém kogoś oczekiwała.
Ukazanie się czarnej maski zainteresowało mnicha. Jako lubiący zawsze wywiedzieć się dokładnie o tém, co wiedzieć pragnął, postrzegł nagle, że oczy czarnéj maski zabłysły, i że ta badawczo się w koło obejrzawszy, zbliżyła się do czerwonego Mefistofila, który również bardzo uderzająco wyglądał.
Niezbyt słusznego wzrostu, był jakby stworzony do swojego kostiumu.
Czytelnicy domyślać się zapewne zechcą, że pod tą maską ukrywał się ten przez Boga utworzony Mefistofil, kulawy szambelan von Schlewe — lecz zaraz błąd ten naprawimy — bo to nie był baron.
Wchodzący, którego Józef z boku uważał i który zbliżył się do czarnéj damy, miał czerwone jedwabne ubranie, mocno piersi obciskające i nogi mu okrywające. Chudy i tak obciśnięty wyglądał strasznie, témbardziéj że na twarzy miał czerwoną jedwabną maskę, białe rękawiczki, ozdobną szpadę i biret z czerwoném koguciém piórem.
Maska ta témbardziéj może podobała się rudobrodemu mnichowi, że zapewne zachodziło pomiędzy nimi jakieś pokrewieństwo — bo Józef — musimy tu powiedzieć
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/738
Ta strona została przepisana.