— I nie mniemacie, nieszczęśliwy Armandzie, że z wielu innymi tutaj podobnie się dzieje? spytał Fursch. Ja nie lubię mówić o sobie — ale wierzcie mi, że właściwi złoczyńcy swobodnie sobie żyją, i cieszą się ze swojego rabunku, kiedy tymczasem nieszczęśliwi! tu w więzach jęczeć muszą!
— Mówicie wielką prawdę! utrzymywał Armand, a Fursch następnego dnia korzystając z zaufania dziekana, rozmawiał spokojnie z Rudym Dzikiem, ale po niemiecku, aby ich stary nie rozumiał.
— Jednéj z następnych nocy, wiążący nas łańcuch będzie przepiłowany, mówił Fursch; wybawienie nasze zbiża się!
— Lecz dokąd się udamy? spytał Rudy Dzik, któremu obaj ostatnio schwytani zbiegowie zawsze jeszcze na oczach stali.
— Zostaw mnie to wszystko — będziemy korzystali ze święta Napoleona, w którém nadzorcy podobie jak przeszłego roku, pijani będą!
— Czy myślisz odrodzę lądowéj? poszepnął Edward.
— Nigdy — my uciekniemy wodą!
— A jak nas schwytają?
— Lepiéj umrzeć, niż jeszcze pięć lat przesiedzieć w więzieniu! zgrzytnął Fursch.
— Święto Napoleona już nadchodzi!
— Dzięki wszystkim świętym — ja wszystko obmyśliłem i przygotowałem!
— Jeżeli się dostaniemy do Paryża, już nas tam nie znajdą, utrzymywał Rudy Dzik, — ztamtąd będziemy ścigali tego, któremu pięć lat zawdzięczamy!
— On musi umrzeć — teraz już mi się z rąk nie wymknie!
— A pierwéj dziecię jego musi być zgubione! Nienawidzę go całą moją duszą! mruknął Edward, gdy okręt galerowy zbliżał się do bassenu, przy którego schodkach miał być przymocowany.
Gdy Furschowi w kuźni wkładano lżejszy łańcuch
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/768
Ta strona została przepisana.