— Czczość Eberhardzie! gdy sta tysięcy ludzi, których uszczęśliwiłeś, modlą się za ciebie?
— Masz słuszność Karolino, to jeszcze w niezupełném wykończeniu osiągnięte przekonanie, jest wzniosłe i piękne! Ale myślę o czém inném, czego mi mimo to brakuje — o szczęściu domowém, o rodzinie! Przy tobie zdołałem dopiero zmiarkować, czego mi brakuje i — co mi na wieki jest wzbronione!
— Kiedy mi niegdyś w gwiazdowéj sali twojego pałacu powiedziałeś: nie wolno mi już kochać, słowa te były dla mnie zagadką, Eberhardzie — dzisiaj rozumiem je — dzisiaj wiem wszystko! Są ludzie, jakby umyślnie dla siebie zrodzeni, na których coś nalega, aby do siebie należeli — a których jednak niepojęte jakieś zrządzenie wiecznie rozłącza — ciężki los życia wyciągnęli!
— Wielka prawda Karolino! Ale oni doznają także pociechy, rozkoszy nie wszystkim zapewnionéj; tę wygraną wyradza w nich przekonanie, że posiadają jedną duszę, która ich kocha! Rozłączeni, z dala od siebie, bez egoizmu, należą jednak do siebie, piękném uczuciem, którego im nikt wydrzeć nie może, wyższém nad przestrzeń i czas, prawdziwą miłością, będącą bozkiém tchnieniem!
— Żegnając mnie, pragniesz mnie pocieszyć Eberhardzie, czuję to dobrze.
— Niech to nie będzie żadną czczą pociechą, żadném słowem bez znaczenia, Karolino!
— A zatém kochasz mnie, Eberhardzie?
— Kocham cię bez samolubnego posiadania, kocham jak świętą, którą Bóg na drogę moją wprowadził, aby mi wyświadczyć dobrodziejstwo!
— I to już wszystko, wszystko i odjeżdżasz?
— Więcéj pragnąć i posiadać nie wolno nam, Karolino; poprzestańmy na tém!
— Jakże ciężko wyrzec się, gdy całe nasze serce rozpływa się z miłości!...
— Znam całą prawdę tych słów, Karolino; ale Niebo
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/791
Ta strona została przepisana.