starzały, miał twarz złowrogą, oczy groźne i siwą brodę — zdawało się, że miał w ręku palący się ogień, a cała jego postać była tak czatująca i chytra, rysy i krój twarzy tak odznaczające się i pełne wyrazu, że Janek w duszy pomyślał o słowie „lis.“
Co to było, co chłopcu ten wyraz podyktowało i ten obraz przedstawiło? Co to było, co Janek w pośród jasnego światła słonecznego, ujrzał przed sobą w takiém ucieleśnieniu i z taką trwogą, że pobladł i struchlał?
Istnieje dziwne podanie, głoszone w najrozmaitszych kształtach i mogące dać powód do szczególnych uwag — a mówimy tu o podaniu o sobowtórach!
To co Janek w téj chwili nieprzyjaznéj dla jego duszy widział przed sobą, było zjawiskiem, wywołaném przez działanie słonecznych promieni na wcześnie rozwiniętą czaszkę chłopca.
Niewielu dozwolono dociec prawdy, ukrytéj w tém zjawisku, przez chorobliwy stan duszy, przesadę i t. p. przeszłém w podanie.
Atoli nierzadko trafia się, że za dziećmi, które z odkrytą głową narażają się na szkodliwy wpływ palącego słońca, a nawet za dorosłymi, ktoś chodzi; słyszą oni kroki tego niepojętego towarzysza, i oglądając się w koło, widzą własny swój obraz za sobą.
Jest to dziwne odurzenie, niepojęty skutek działania promieni słońca na czaszkę.
To prawdziwe spostrzeżenie wielokrotnie objaśniano.
Utrzymywano, że ten, którego prześladował taki sobowtór, nie mógł się go już nigdy pozbyć — opowiadano nawet, że jego ukazanie się jest zwiastunem śmierci.
Inni zauważali, że sobowtór nie zawsze jest cieniem tego, za którym chodzi, tak, że w téj udręczającéj postaci posłańca śmierci ukazują się dziwnie z nim złączone inne osoby.
Janek nie umiał wyjaśnić sobie obcéj postaci, która wystąpiła przed jego oczami — przez kilka sekund nie był nawet w stanie poruszyć się — osłupiałe patrzał na
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/828
Ta strona została przepisana.