człowieka, który za nim chodził, i teraz, podobnie jak on, stał spokojnie — nie śmiał prawie oddychać, tak okropne było to zjawisko.
Jakim sposobem ten nieznajomy mógł się dostać do ogrodu?
Albo miałżeby być upiorem?
To dla wszystkich dzieci, a nawet dla Janka straszliwe słowo, co się za nim ucieleśniło, z taką siłą wstrząsnęło jego chorobliwie rozpaloną duszą, że się teraz nagle odwrócił, i uciekał od okropnego nieznajomego.
Janek ruszył z miejsca — lotem ptaka przebiegł łąki — kroki ścigały go — biegł prędzéj — okropny szedł zawsze tuż za nim! Wołał o pomoc — nikogo nie było w pobliżu.
Zaledwie oddychający chłopiec wpadł w aleę wiodącą do werandy — sobowtór szedł zanim tak blizko, że uciekający Janek co chwila myślał, iż go pochwyci.
W oświetlonym słońcem parku odbywała się szalona gonitwa, tak okropna ucieczka, że obcy, którzy patrzali na Janka, brali go za waryata — włosy jego rozwiały się — twarz miał czerwoną — oczy mu wystąpiły z dołów, oddychając straszliwie chrypił.
Nakoniec dopadł do kamiennych stopni, prowadzących do werandy.
Z okropnym krzykiem wpadł na górę — słyszał za sobą i tutaj jeszcze goniącego kroki widma, sobowtóra!
Nakoniec usłyszano w pałacu przeraźliwe wołanie Janka o pomoc.
Urszula pośpieszyła z rękami rozpaczliwie w górę wzniesionemi — Sandok naprzeciw pędzącego niepowstrzymanie chłopca, jakby był przez potwora jakiego ścigany, wpadł przed wszystkimi do pracowni Eberharda.
Ze zmienioną twarzą, gorączkowo i nienaturalnie pałającą, z drżącemi rękami, i bez tchu wpadł do księcia, który na widok swojego ulubieńca poskoczył przerażony.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/829
Ta strona została przepisana.