Wtém Janek usłyszał na dworze coraz to silniejszy trzask.
Cicho i ostrożnie wyjął jedną, nogę po drugiéj i stanął na kobiercu pokoju — nie słyszany uwolnił się z pościeli — po upływie kilku minut stanął obok śpiącéj — i przekonał się, że mocno zasypia.
Znowu na dworze coś jak upiór przebiegło po pod oknami, teraz tylko prędzéj, śpieszniéj.
Janek przesunął się cicho po podłodze i zbliżył do otwartego okna.
Na dworze było zupełnie ciemno i łagodnie, ale tak ciemno, że chłopiec musiał się pierwéj przyzwyczaić do tak głębokiéj ciemności, aby się mógł przekonać kto się tam tu i owdzie krząta.
Ostrożnie podniósł głowę do okna, tak aby z góry dojrzeć miejsca, z którego dochodził go kilka razy powtórzony szmer.
Głowy stojących na dole ludzi nie sięgały aż do wysokości okna.
Janek spostrzegł dwóch ludzi, cicho z sobą rozmawiających — uczuł gwałtowny przestrach, gdy postrzegł, że ich ręce iskrzyły się jak fosfor — i w jednym z nich poznał człowieka, który go dzisiaj ścigał, a którego nazwisko Eberhardowi wypisał.
Niezdolny poruszyć się, spojrzał jak skamieniały na dwóch nieznajomych — co oni robią w parku?
Lecz cóż to za blask tam przy werandzie — czy może tam jeszcze świece stoją?
Trzeszczący szelest dał się słyszeć bliżéj i rozeszła się mocno gryząca woń.
Ale Janek nie zważał na to — patrzał tylko na dwóch nieznajomych.
Jeden oddalił się powoli jak cień, widocznie niósł w ręku jakieś naczynie, które przy werandzie wypróżnił.
Prawie tuż przy werandzie była sypialnia Eberharda.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/836
Ta strona została przepisana.