że w téj szczególniejszéj chwili nie wypada powiedzie nic więcéj prócz tych kilku prawie cierpkich, spokojnych wyrazów.
— Ponieważ czuję się lepiéj, spodziewam się, że będę mogła w pańskiém towarzystwie wrócić do zamku Charlottenbrunn. Ale czekaj-no pan! Zdaje mi się, że słychać bliżéj głosy przywołujących rogów — pośpieszajmy do naszych koni.
I podała hrabiemu rękę.
— Racz pani łaskawie oprzeć się na mnie, rzekł do swojéj pięknéj towarzyszki, dla któréj te słowa musiały mieć ważne znaczenie, bo jej miła twarz cała krwią napłynęła, a ręka jéj drżała...
— Wszystko to zaraz przejdzie, poszepnęła, jeszcze to reszta osłabienia, a orzeźwiające nocne powietrze usunie to.
Eberhard otworzył drzwi i przeprowadził księżniczkę przez otwarty plac otaczający ku lasowi i jasnéj ścieżce, na któréj niedaleko znajdowały się konie.
Na przeciwnéj stronie, tuż przy brzegu lasu znajdował się mały pagórek.
Wkrótce hrabia Monte Vero stanął jak przykuty — rozwartém okiem spojrzał ku temu wzgórzu, i ujrzał na niém niby jakiś czarodziejski obraz najstraszliwszego rodzaju.
Księżniczka spojrzała tam także i zbladła.
Na samym brzegu lasu, blado oświetlona księżycem stała Leona, niby bajeczna postać bogini starożytnéj północy. Przy niepewném świetle wyglądała jeszcze wyższa i ogromniejsza niż była rzeczywiście — wyprostowana, z lodowatym uśmiechem na wyrazistéj twarzy, pałającém zemstą okiem patrzała na księżniczkę i Eberharda.
Stała tam jak potężne, nadziemskie zjawisko, jak zły duch w postaci nęcąco pulchnéj kobiety, jak sprzymierzeniec ziemski odpadłego od Boga anioła, który ludzi prowadzi do zguby...
A przy boku Leony, nieco w cieniu drzew, stał szam-
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/84
Ta strona została przepisana.