— Więc umknęli trzeciemi, i znajdą, sobie inną, lisią jamę, gdzie będą, bezpieczniejsi niż w klasztorze przy ulicy św. Antoniego!
— Już ich nie ma w klasztorze, Sandok wie o tém Marcinie, ale Sandok znajdzie ich ślad.
— Trudno ci to przyjdzie, murzynie!... Najgłówniéj chodzi o to, aby się dowiedzieć, czyta niemiecka dziewczyna, którą, razem z zakonnicą sprzątnęli, nie jest córką pana Eberharda i gdzie ją umieszczono odpowiedział Marcin.
— Sandok o tém pamiętał, i już wczoraj chciał o tém z mnichem pogadać!
— Żebyś przynajmniéj nie był czarny, bo to każdego uderza w oczy i przeszkodę stanowi!
— Nie przeszkodę! Czarne dobre w nocy, czarnego nikt nie widzi, kiedy ciemno, czarny może się podsuwać i w ciemności ukryć, sterniku Marcinie!
— No, cóż tedy powiedział ci mnich?
— Mnich długo nie chciał nic mówić! Mnich rozumny! Ale Sandok gadał i to i owo, aż nakoniec mnich wspomniał coś o dwóch mniszkach!
— O dwóch mniszkach? Zdaje mi się, że jesteś na fałszywej drodze!
— Nie na fałszywej, Marcinie, na prawdziwéj! Przed kilku miesiącami zagraniczny mnich zabrał dwie dziewczyny: jedna była zbiegła z hiszpańskiego klasztoru, a druga była nowa i młoda.
— Jakże chcesz przekonać się o możności tego? Czy myślisz, że z mnicha można tak łatwo wydobyć należyte zeznanie? Sami może nie wiedzą, co to za jedna była ta niemiecka dziewczyna?
— Od mnicha żadnéj wiadomości — to od hrabiny wiadomość.
— Czy myślisz, że ona cię w swoim pałacu przyjmie i udzieli ci wiadomości w przyjaznych słowach, tobie, murzynowi księcia de Monte-Vero? głośno śmiejąc się mówił Marcin.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/848
Ta strona została przepisana.