Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/852

Ta strona została przepisana.

Na chwilę zatrzymał się i nadsłuchując niepostrzeżony, skierował wzrok swój na zamek.
W wysokich oknach arkadowych biło jasne światło — w pośród zieleni w parku, ciągnącego się daleko po za zamkiem, błyskały lampiony i kolorowe światła.
Hrabina Ponińska, jak prawie co wieczór, przyjmowała licznych znakomitych gości. Wiodła ona ich coraz głębiéj w przepaść grzechu — uśmiechając się — swawoląc — ułudnie rozmawiając i nęcąc pięknemi postaciami swoich nieporównanie czarownych i miłych bajader.
Sandok powiedział sobie, że w téj chwili właśnie w salonie odbywa zachwycające przedstawienie dla upojonych gości.
Przeszedł wjazd obok marmurowych lwów, bo tutaj nie czuł się bezpiecznym.
Sandok słusznie domyślał się, że pieszo przybywający byłby nietylko z niedowierzaniem przyjęty, tam gdzie najparadniejsze ekwipaże tylko pod wchodową kolumnadę zajeżdżały, lecz że każdego bez wyjątku tu przy wjeździe nieznacznie kontrolowano.
Przeszedł więc obok lwów po pod kratą, tak daleko, aby go nikt nie postrzegł, a rzuciwszy spojrzenie na obie strony drogi, przekonał się, że w téj nocnéj godzinie zupełnie była pusta.
Teraz dopiero z kocią zręcznością przebył kratę i za chwilę stanął w parku hrabiny Ponińskiéj.
Miał złe zamiary.
Z daleka widział przechadzające się po otwartych miejscach pary, ale nieliczne — to mu sprzyjało.
Sandok niepostrzeżony w cieniu drzew, ostrożnie podsunął się do klombów i świeczników.
Gdzie niegdzie świegotał i gruchał w altanie ukrytéj groty jeden ze znakomitych panów, a na to odpowiadał mu stłumiony powabny śmiech — a także tuż obok murzyna chowającego się pod cień starego kasztana przeciskały się miłością upojone pary.