Murzyn mimowolnie skurczył się — jego czarna twarz głęboko kalabryjskim kapeluszem ocieniona, przybrała rys złowrogi.
Szukał drogi wyjścia, rady.
Po obu stronach korytarza znajdowały się drzwi.
Sandok nacisnął klamkę tych, które były najbliżej na prawo.
Były zamknięte.
Zgrzytnął zębami.
Szybko przebiegł po kobiercu ku drzwiom leżącym na lewo.
Ustąpiły pod naciskiem — w pokoju, do którego wpadł, nie znalazł nikogo — był to pokój lekko oświetlony — dostatnio urządzony, jak buduar bogatéj, zmysłowej kobiety.
Prędko zamknął drzwi za sobą.
Wielki był czas po temu, bo gdy bez ruchu i słuchając stał, dwaj lokaje weszli na korytarz zmierzając ku schodom, na których dopiero co się znajdował.
Stał tam bez ruchu, ale naprzód pochylony, jakby na czatach.
Sandok poznał buduar hrabiny i przy przyćmioném świetle nizko przykręconych lamp, w jego końcu, tam gdzie się znajdowało wysokie arkadowe okno z ciężkiemi, haftowanemi firankami, postrzegł biurko Leony, w którém niezawodnie listy swoje chowała.
Te listy Sandok chciał posiadać — spodziewał się, że książę wyczyta w nich wiadomość o pobycie swojéj córki.
Gdyby w téj chwili hrabina weszła do buduaru i ujrzała przed sobą murzyna...
Sandok uśmiechnął się — prawie upoiło go przekonacie o zwycięztwie — był w pokoju Leony, właśnie w tym, do którego dostać się postanowił.
To mu dodało odwagi.
Cicho i ostrożnie chodził po kobiercu, który głuszył jego kroki.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/854
Ta strona została przepisana.