Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/879

Ta strona została przepisana.

skiéj nowicyuszki, która w drugiém podziemiu przygotowuje się do wstąpienia do zakonu!
— Do Małgorzaty?
— Tak brzmi jéj imię w rozkazie ojców!
Po tych dobrze wyrachowanych słowach, odźwierna sprzeciwiać się nie śmiała.
Mnich szedł naprzód — mniszka wzięła małą oszkloną lampę, która stała na stole, i udała się za nim.
Antoni widocznie dobrze znał tajemnice tego klasztoru, bo nie pytając szedł ku schodom leżącym w głębi krużganku, skręcił na bok przy występie muru i stanął przed nizkiemi u góry ostrokańczastemi drzwiami.
Mniszka otworzyła je.
— Bądź tak dobra, idź naprzód i przyświecaj, pobożna siostro! poszepnął.
Odźwierna spełniła rozkaz — widocznie wykonywał nad nią wszelką władzę, od czasu jak jéj pokazał rozkaz wielkich inkwizytorów z Santa-Madre, w którym napisano było, aby rozkazów brata Antoniego słuchać bezwarunkowo.
Mnich zamknął za sobą drzwi i tuż za mniszką trzymającą w lewéj ręce lampę przy ziemi, schodził na dół po schodach.
Gdy się schody skończyły, oboje znaleźli się w długim ciemnym korytarzu.
Blask lampy padał ponuro na wilgotną posadzkę i na drzwi po obu stronach, po nad któremi znajdowały się krzyże.
Można było słyszeć, że po za temi drzwiami tu i owdzie znajdowały się uwięzione mniszki.
Przeciskający się przez szpary w nędznych celach blask, kazał się im spodziewać odwiedzin dozorczyni albo spowiednika, bo niecierpliwie biegały tu i tam, szeleściły słomą, albo też mocno i ciężko wzdychały.
Odźwierna i Antoni prawie wcale na to nie zważali — szli długo przez długi, pełny trupiego zaduchu korytarz,