Wiatr nocny szeleścił gałęźmi drzew klasztornego ogrodu, a słowik odzywał się marzącém pieniem, tém głębsze wywierającém wrażenie, w tém otoczeniu.
Antoni nie słuchał śpiewu — mocno habitem otulony, śpieszył ku wyjściu z klasztoru.
Klucz tkwił w forcie — mógł ją więc sam otworzyć — potém odźwierna już miała sama za nim zamknąć.
Wtém gdy zamierzał przyłożyć rękę do klucza, posłyszał zewnątrz muru zbliżające się ciche kroki, i zaraz potém trzykrotne przytłumione pukanie.
Mnich przystąpił do małego otworu we drzwiach, przez który mógł wyjrzeć.
Nie mniszka stała zewnątrz, ale mężczyzna, wysoko i mocno otulony ciemném okryciem.
Odźwierna słysząc pukanie szybko nadbiegła.
Odstąpcie w cień drzew! poszepnęła mnichowi, który usłuchał jéj rady.
— Kto puka? spytała głośniéj tuż przy drzwiach.
— Czy pobożny brat Antoni za tym murem klasztornym? zapytał jakiś głos po francuzku.
Odźwierna dobrze rozumiała co ten obcy człowiek mówił, ale mimo to spojrzała niepewna na stojącego w cieniu mnicha.
— Niech ci powie kto jest i czego chce, poszepnął brat Antoni.
— Co cię tu sprowadza cudzoziemcze i czego żądasz? Musisz wiedzieć, że nikomu bez pozwolenia do klasztoru wchodzić nie wolno!
— Wiem, pobożna siostro, i nie chcę też przestępować tych drzwi! Powiedziano mi tam w klasztorze karmelitów, że brat Antoni tu się znajduje, a że z nim pomówić muszę o bardzo ważnym interesie, więc tu pośpieszyłem!
— Wymień mi twoje nazwisko cudzoziemcze, abym je pobożnemu bratu powiedziała.
Ciemném okryciem otulony cudzoziemiec z razu wahał się, lecz potém rzekł cicho:
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/884
Ta strona została przepisana.