— Jak będzie potrzeba, to się zrobi w jednéj chwili! odpowiedział pocztylion cały czerwony z wysilenia przy powstrzymywaniu — widzisz pan tu przy mnie śrubę? Jeżeli ją zakręcę, hamulce zaraz powstrzymają wszystkie cztery koła!
— Niech pioruny zatrzasną, zróbże to przecię! krzyknął Marcin, bo zdyszałe konie widocznie już na stroméj drodze zaledwie wstrzymywały ciężki powóz prawie ich kopyt dotykający.
Nagle pędził na dół z przerażającą szybkością.
Głębi drogi coraz bardziéj spadzistéj nie można było rozpoznać, bo w dole panowała mgła i wieczorna ciemność.
Po obu stronach szerokiéj drogi wznosiły się sztywne w niebo skaliste ściany, tak, że widzieć można było tylko jakiś jéj pas, wyglądający jak błękitna gwiazdami zasiana wstęga.
Gdy Eberhard wciąż zachowywał ową wielką spokojność duszy, którą tak często podziwialiśmy w nim wobec największych niebezpieczeństw, gdy siedział nieporuszony w jednym kącie powozu, teraz i Sandoka opanowała niezmierna trwoga, bo widział, że powóz coraz szybcéj w dół pędzi.
Ale Marcin, który najlepiej poznał wszystkim grożące niebezpieczeństwo, widział, że nic ma czasu do gadania, lecz działać potrzeba.
Brakło mu cierpliwości, chociaż dotąd polegał na doświadczeniu pocztyliona.
— Do kata, zakręcaj śrubę! krzyknął gwałtownie i wyrwał mu lejce, pragnąc je trzymać silnemi rękami.
Pocztylion zrobił co Marcin kazał, ale powóz coraz chyżéj pędził, — kręcił — lecz nie postrzeżono, aby hamulce słuchały śruby i chwytały za koła.
Kręcił coraz prędzéj — wreszcie zawołał nagle, naturalne udając przerażenie, a oczami mierzył odległość kozła od drogi.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/898
Ta strona została przepisana.