udał się znajomemi sobie drogami i dostał się do mieszkań ludzkich.
Kłamstwem i wymową uwolnił się od kłopotu, tak, że go nie czekała ani odpowiedzialność, ani kara.
I baron von Schlewe zyskał pierwszeństwo.
Eberhard nie domyślał się wcale tak haniebnego planu. Właściwie nie miał czasu do namysłu.
Marcin poznał, że wszystko stracone.
Co chwila mogły paść konie — wtedy powóz razem z nimi bez ratunku zleciałby w przepaść.
Krew płynęła z rąk Marcina, tak mocno przy użyciu całéj siły trzymał lejce.
Lecz wszystko to nadaremne było.
— Jedź, jeżeli możesz, naprzeciw drzew, na prawo! zawołał książę, który-pomimo panującéj ciemności, widział po téj stronie mocne zaledwie o dziesięć kroków od skalistéj ściany oddalone drzewa i prawdziwie z bohaterską spokojnością, upatrywał w nich jedyny punkt ocalenia, jedyną możność ratunku.
Marcin natychmiast pojął myśl Eberharda.
Każdy inny nie byłby w stanie zawładnąć zmysłami i siłą swoją.
Marcin z całą gwałtownością skierował konie ku wskazanemu przez Eberharda miejscu.
Powóz uległ temu kierunkowi.
W téjże chwili dał się słyszeć do kości przejmujący trzask.
Konie popadały — kareta na w pół zgruchotana zawisła na drzewie. Leżała na boku i tylko cudem Eberhard pozostał nietknięty.
I Sandok z całą skorą wyczołgał się z rozbitego siedzenia.
Ale Marcin leżał ogłuszony na szczątkach powozu — gałąź drzewa straszliwie go w głowę uderzyła.
Zgrozą przejmujące zamieszanie panowało w ciemności na tym bezludnym, niezamieszkanym spadku góry.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/901
Ta strona została przepisana.