Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/902

Ta strona została przepisana.

Konie porozbijały sobie łby o strome skały, bo leżały nieruchome.
Eberhard przedewszystkiém podniósł sternika ze szczątków powozu, pragnąc przekonać się o ile ciężka była jego rana.
Krew gwałtownie broczyła z rany po nad czołem — był jak bez życia.
— Sandok, zawołał książę, opatrz ranę Marcina i pozostań przy nim dopóki nie wrócę!
Murzyn uczynił to, a Eberhard zszedł na dolinę, aby obaczyć, czy w pobliżu nie ma ludzkiego mieszkania, albo drogi lub źródła.
Ale tego wszystkiego nie było ani śladu.
Znajdowały się tam wprawdzie łąki, gruppy drzew, szczątki skał — ale ani szossy, ani wioski nie było można znaleźć.
A nadto ciemność nocna przeszkadzała usiłowaniom księcia, chociaż w takich razach miał wielkie doświadczenie.
Nie pozostawało nic do wyboru — trzeba było czekać do rana.
Rana Marcina była cięższa, niż Eberhard z razu sądził — po upływie kilku godzin leżał jeszcze zupełnie bezprzytomny, a krew sączyła się przez obwiązanie, które Sandok bardzo zręcznie wykonał.
Nakoniec zaczynało już szarzeć.
Pocztylion zbiegł bez śladu.
Gdy słońce rozwiało promienie, Eberhard szedł na szczyt góry.
Próbował czy ztamtąd nie dojrzy czego i nie znajdzie ożywionéj drogi.
Ale znalazł tylko strumyk, z którego naczerpał nieco ożywczego napoju dla zranionego.
Książę miał nieoceniony zwyczaj wozić z sobą żywność i wino, inaczéj można było w téj puszczy Sierra Vitoria umrzeć z głodu.