wierzchołek góry, pragnąc bądź co bądź wynaleźć drogę do wyjścia.
Usiłowania jego znowu były nadaremne! Wrócił dopiero późno w nocy, strudzony i zmordowany.
Nazajutrz Sandok wyprosił sobie łaskę śledzenia tu i owdzie.
Książę znając wytrwałość i przytomność murzyna, zezwolił.
Marcin już się znowu mógł utrzymać na nogach, ale jeszcze nie można było myśleć o tém, aby dłuższą drogę mógł odbyć pieszo — a Eberhard nie chciał go opuszczać.
Nadaremnie ze wzrastającą niecierpliwością oczekiwał powrotu Sandoka — godzina za godziną upływała, a nie widać go było wcale.
Nakoniec gdy już zmrok zaczął zapadać, ukazał się na dolinie, radośnie wyciągając ramiona w górę.
— Oho, massa! zawołał — Sandok ma konie i przewodnika!
Ponure oblicze Eberharda rozjaśniło się, a i Marcin nabrał odwagi.
Obaj udali się na dół i spostrzegli przed sobą wieśniaka z końmi.
— O, dobry człowiek, dobry człowiek! wołał Sandok ściskając wieśniaka, który ofiarował się znakomitemu panu sprzedać trzy konie i pokazać mu drogę do Burgosu.
Eberhard straciwszy dwa dni czasu, gotówką wyliczył wieśniakowi wartość koni, i szczęśliwy był, gdy już siedział na jednym z nich.
Sandok pomógł sternikowi dosiąść drugiego konia i zręczny jak kot wdrapał się na trzeciego.
Wieśniak po wielu wązkich i niebezpiecznych ścieżkach przeprowadził jeźdźców na dobrą drogę.
Eberhard podziękował mu i jeszcze wynagrodził; na koniec trzéj jeźdźcy mszyli całym pędem ku celowi swojéj podróży.
Noc już zapadła gdy stanęli u bram miasta Burgosu.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/904
Ta strona została przepisana.