i oparty o mur, tak się ustawił, że prawie całą fórtę sobą zakrył.
Książę pośpieszył do sąsiedniego klasztoru mnichów, pod którego murem stał Sandok z końmi.
Eberhard postanowił dobrocią lub gwałtem odebrać swoje dziecię, bo wiedział, że przebywa w jednym z tyci klasztorów. Chciał bądź co bądź uwolnić nakoniec Małgorzatę z więzienia.
Pewnym krokiem, wyprostowany tak, że jego majestatyczna postać przedstawiała wspaniały widok, Eberhard przystąpił do fórty. Wykonywał tylko święte prawo, z którego z żelazną wolą korzystać pragnął.
Pukał głośno, jak człowiek z czystém sumieniem i wolném sercem.
Dały się słyszeć wlokące się kroki — widocznie zbliżający się po za murem nie chciał zdradzić swojéj obecności.
— Przystąpcie pobożny bracie! czyńcie tak jak ja! rzekł Eberhard pełnobrzmiącym głosem.
— Dla czego zakłócasz nocną spokojność, cudzoziemcze? spytał odźwierny.
— Nie bierz mi tego za złe, inaczéj być nie może; otwieraj i prowadź mnie do czcigodnego ojca Celestyna!
— Jakto! — teraz w nocy? To niepodobna!
— Wyrazu niepodobna nie znam, mój przyjacielu, jeżeli idzie o rzeczywistość! Muszę mówić z ojcem i to zaraz!
— Nie trudź się nadaremnie cudzoziemcze, to przeciwne klasztornéj regule!
— Zapewne jesteście brat Antoni? nagle zapytał Eberhard, domyśliwszy się, że w tym mnichu ma przeciwnika.
Zdało mu się, że po za murem słyszy jakieś ostrożne szeptanie.
— Czego chcecie od pobożnego brata Antoniego? i kto jesteście? ozwał się głos przy fórcie.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/907
Ta strona została przepisana.