Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/920

Ta strona została przepisana.

ron, zły baron! Chcieć uciec z klasztoru, ale Sandok schwytać! Oho, ani rusz!
Chociaż znaczenie tego dziwnego spotkania było bardzo ważne, jednak Eberhard nie mógł powstrzymać się od lekkiego uśmiechu, gdy ujrzał jak ten łotrowski szambelan, ten zły duch dworu, ta plaga ludzkości, bez tchu chrapiący kurczył się i kręcił pod czarną ręką Sandoka.
Rzeczywiście był to baron von Schlewe, który chciał wymknąć się z klasztoru, i którego od dawna znający go i niecierpiący murzyn, teraz schwytał.
Usłuchał rozkazu pana, gdy napadł na kulawego wspólnika Leony, a gdy ten chciał się bronić, cisnął go dosyć niełagodnie o ziemię.
I rzeczywiście był to baron von Schlewe, stękając wołający o pomoc, który teraz ujrzał przy sobie księcia de Monte-Vero — a ten widok niemałym go nabawił strachem.
Przeciwnie brat Antoni usiłował natychmiast wdać się w skuteczne pośrednictwo.
Chciał odtrącić niewiernego murzyna, poganina, i uwolnić barona.
Ale Sandok fałszywie to zrozumiał, i nim książę zdołał mu przeszkodzić, pobożnemu bratu Antoniemu, nie zważając na jego habit, tak energiczną dał pamiątkę, że ten skurczył się narzekając na ból i klnąc wcale nie po chrześciańsku.
Przytém trzymał w lewéj ręce cugle trzech koni, a inne interesa załatwiał tylko prawą.
— Jeżeli się nie mylę, powiedział Eberhard: to widzę pana barona von Schlewe, leżącego tam chrypiąc na ziemi! Co się to stało? Zkąd się tu pan wziąłeś?
Ojciec Celestyn stał dosyć nieradny, z otwartą gębą, i patrzał na tę niepojętą dla siebie scenę.
Nie znał barona, nie wiedział także zkąd się tu wziął.