Eberhard wszedł do klasztoru i udał się wprost ku schodom, prowadzącym na dół do piwnicznych sklepień.
— Proszę iść naprzód! powiedział do Antoniego.
Mnich uczynił to.
Zeszli ze schodów.
Cel i przestrzeni pierwéj zwiedzonych książę teraz już nie zwiedzał, szukał tylko bystrym wzrokiem śladu, który uszedł jego widoku przy pierwszém poszukiwaniu.
Już upłynęło dosyć czasu, a jeszcze szukający nic znaleźć nie mógł — przeszedł koło nieszczęsnego pulpitu i już mnich oddychał, gdy książę nagle zatrzymał się w końcu korytarza — posłyszał cichy — bardzo cichy narzekający głos...
— Małgorzato! zawołał po niemiecku potężnym głosem, który się rozległ po całéj przestrzeni: Małgorzato! jeżeli tu jesteś ukryta, daj znak twojemu ojcu, który cię szuka!
Antoni gwałtownie zbladł.
Eberhard słuchał.
Wtém ozwało się jakby z grobu — zdawało się, że głos jakiegoś ducha z głębi ziemi woła:
— Jestem tutaj — tu w podziemném przejściu!
Książę zatrząsł się.
Była to odpowiedź na pytanie.
Ale zkąd wychodził ten głos grobowy?
Poszedł za odgłosem — stanął przed pulpitem — pod nim znowu rozległ się słaby głos.
— Żywcem pogrzebana! wymówiły jego drżące usta i czoło w groźne fałdy się zmarszczyło. Mnichu, czy ty jesteś człowiekiem?
Eberhard wyrwał latarnię zamilkłemu mnichowi, który utracił wszelką nadzieję; drugą ręką odsunął pulpit od ściany.
Ukazały mu się nizkie drzwi, prowadzące do podziemnego przejścia.
— Tutaj — tu jestem! odzywał się coraz wyraźniéj, ale zawsze słabo zagasły głos dziewiczy.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/923
Ta strona została przepisana.