Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/951

Ta strona została przepisana.

Ale Józefina wcale tego nie słyszała, że się drzwi raptownie otworzyły.
Dusza jéj w owéj chwili nie była w domu podrzutków — w domu „ojcowskim,“ w którym tyle czarnych dni przeżyła, tyle kar wycierpiała.
Chociaż niewinna, wszystko zawsze znosiła spokojnie i z poddaniem się, jakich po dwunastoletniém dziecku zaledwie się można było spodziewać — dobre sumienie i ufność w Bogu zawsze jéj we wszystkiém dopomagały.
Ale ochmistrzyni i jéj pobożne pomocnice nazywały to uporem i stawały się coraz przykrzejsze i nienawistniejsze dla biednéj Józefiny.
Pocieszała się więc tém, że znalezione w drodze w czasie przechadzek kochane kwiatki, równie jak ona samotne i opuszczone, równie mające nad sobą tylko Boga i niebo, rysowała na nędznych arkuszach papieru, a potém farbami pociągała. Było to dla niéj niewypowiedzianą rozkoszą — która znowu miała dla niéj zabłysnąć — z łaski owego nieznajomego pana, który po trzykroć w bazarze do niéj przystępował.
Przyrzekł jéj, że za piękną sztukę złota kupi jéj nowe pudełko z farbami — przekonała się więc czy nie zgubiła tego dukata — czuła go przez stanik.
Wtém rozległo się po sali wściekłe, gniewne wołanie: „Józefino!“ tak, że je powtórzyły pobielane ściany, pod któremi stało łóżko przy łóżku.
Mała, miła dziewczynka zerwała się — natychmiast poznała czyj to głos — wołała ją zła ochmistrzyni.
— Józefino! Nie widzisz nawet, że tu jestem. Uparta głowo znowu próżnujesz? Patrzysz na wieczór siedząc w oknie! Przypatrz się swoim siostrom: każda z nich ma robotę w ręku! Pójdź zemną do mojego pokoju!
— O mój Boże kochany! poszepnęło biedne dziecię wzdychając — w pokojach ochmistrzyni tak często ponosiło najcięższe kary — cóż teraz znowu czeka?
Ale w téjże chwili idąc za ochmistrzynią nabrała odwagi.