Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/96

Ta strona została przepisana.

padły na gałęzie wiązów — dostrzegła cień człowieka i płochliwa jak leśna sarneczka poskoczyła.
Eberhard usiłował przywołać ją, ale szybka i wstydliwa znalazła drogę przez krzaki dzikich róż i pomiędzy pniami wiązów. Eberhard poruszać rękami i wołał — chciał iść za nią... nadaremnie — znikła mu z oczu w pośród wzrastającej ciemności nadchodzącéj nocy.
Obraz anioła rozproszył się, a samotnik patrzał za nim.
W téj chwili doszły do niego z dala wołania o pomoc i szmer głosów, szybko więc wybiegł z pomiędzy zarośli na drogę... gdzie znowu wszystko ucichło.
Eberhard teraz wyznał sobie, że się nie stawił na oznaczoną godzinę — przekonawszy się zatém, że czuje w bocznéj kieszeni rękojeść i że jest uzbrojony, przy jasném świetle księżyca pośpieszył do poblizkiego lasu, którego brzegiem przechodziła krzyżowa droga.
Zdało mu się, że słyszy jakieś złowieszcze rzężenie lecz pod wrażeniem nocy szmer innego rodzaju mógł go tak przerażająco mylić.
Eberhard nie znał bojaźni — gdy więc odgłosy coraz bardziej cichły i nakoniec zupełnie umilkły, poszedł daléj samotną ścieżką.
Wkrótce księżyc znikł za chmurami, które niedawne tak różowo świeciły, a teraz swą głęboko ciemną siwiznę przyoblekły; tylko czarne zarośla po obu stronach piasczystéj drogi wskazywały hrabiemu de Monte Vero, iż zdąża do celu.
Już rozpoznawał czarno od nieba odbijające się drzewa Sarniéj łąki wiatr nocny szeleścił gałęźmi i przynosił hrabiemu balsamiczny zapach iglastego lasu — zresztą nic więcéj słychać nie było.
Eberhard wziął w prawą rękę pistolet, aby w razie potrzeby gotowym być do obrony, bo ten, który miał go oczekiwać, był niebezpiecznym łotrem.
Tak się ściemniło, a drzewa tak dalece ciemność tę podwyższały, że Eberhard o krok od siebie nic nie widział; powiedział więc sobie, że i czuwający skrycie