Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/963

Ta strona została przepisana.

— Spojrzyj-no tam na to biedne dziecię, moja droga kuzyno! rzekł książę do opatki, która teraz zwróciła uwagę na Józefinę.
Stanęła przerażona.
— Jakto! moja kochana, szybko spytała: biedne dzieci tego domu, na taki śnieg i deszcz nie noszą trzewików?
— To kara, którą to niesforne dziecię ma odpokutować. Pobożna, dostojna księżniczka raczy młodą winowajczynię przez to surowo ukarać, jeżeli nie będzie zwracała na nią uwagi!
— I cóż to ona popełniła? spytała opatka.
Wtém książę nagle zawołał:
— Dla Boga, wszak to nasza mała Józefina!
Ochmistrzyni myślała, że niedobrze słyszała i zrozumiała, wielkiemi oczami spojrzała na księcia, który po śniegu poszedł do studni.
— Ależ zaledwie ją teraz poznać można! zawołała Karolina — zbladła i znędzniała! Co to się. stało?
— O, święta Panno, oświeć zbłąkaną owieczkę! wzniósłszy oczy w niebo mówiła ochmistrzyni, gdy książę zbliżył się do małéj, od mrozu drżącéj Józefiny, która poznała w nim swojego dobroczyńcę.
Boleści, zimna, łez, wszystkiego teraz zapomniała.
Rozjaśniona, uśmiechająca się przystąpiła do księcia, swego dostojnego obrońcy.
— Okropność! zawołała Karolina: biedne dziecię! Powiedzże raz moja kochana, co cię spowodowało do tak ciężkiego ukarania téj biednéj dziewczynki?
— Ona jest — serce krwią zachodzi, gdy to mówię — ona jest złodziejką, która w sukniach przechowuje złoto z bazaru skradzione!
Karolinę mocno to wzruszyło, ale w téj chwili nadeszła Józefina, którą książę szybko przyprowadził za rękę.
Ochmistrzyni rozwarła znowu wielkie oczy, jak koła u powozu.