— No, spytał Eberhard, czy zechcecie otworzyć mi wasz pobożny dom?
— Dostojna przełożona oczekuje szlachetnego pana — mam korzystać z łaski zaprowadzenia pana do niéj! Odwiedziny w naszym klasztorze, w takiéj porze roku, to rzadkość.
— Wierzę ci bardzo pobożny bracie, odpowiedział książę, wchodząc na klasztorny dziedziniec i oglądając się. W lecie za to musi tu u was być bardzo orzeźwiająco i pięknie!
— Tak, szlachetny panie, bardzo pięknie, bardzo błogo, od czasu jak tu przebywa dostojna przełożona! oświadczył posługujący, prowadząc księcia do portyku.
— Zapewne tu już od dawna pozostajesz w klasztorze?
— Od lat prawie trzydziestu, szlachetny panie!
— A ileż sami macie lat?
— Wkrótce siedmdziesiąt! W roku trzynastym przybyłem tu ciężko raniony, miałem prawe ramię strzaskane...
— Dla tego odmykacie lewą ręką — w habicie nie tak łatwo widzieć się daje wasze kalectwo!
— Pracować już nie mogłem, a gdy matka moja z żalu umarła, a ojciec wnet poszedł za nią, jeszcze nie wyleczony, przybyłem tu do klasztoru. Niech Najświętsza Panna błogosławi naszą dostojną przełożoną! Od czasu jak ona tutaj, dobrze mi się powodzi.
— Godzien jesteś pożałowania, pobożny bracie, przyjm odemnie tę małą podziękę za twoje dawne czyny!
I Eberhard wsunął w lewą rękę posługującego braciszka znaczną liczbę dukatów.
— Wielce dziękuję, szlachetny panie, za twoją wspaniałomyślność! Ale ja nic nie potrzebuję, mam tutaj wszystko, czego mi potrzeba.
— Przypominasz mi, że ślubowałeś ubóztwo — nie bierz mi za złe mojego pośpiechu!
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/982
Ta strona została przepisana.