Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/983

Ta strona została przepisana.

— Pozwól szlachetny panie, abym twój dar bogaty złożył do téj żelaznéj skarbony.
— Owszem — postąp z nim jak ci się podoba! Dla kogo się przeznacza to co się w skarbonie zawiera?
— Dla ubogich okolicznych wiosek!
Eberhard z zadowoleniem przyznać musiał, że klasztor ten dopełnia dobrze swojego właściwego, prawdziwego i wzniosłego celu.
Ścisnął rękę starego mnicha i poszedł za nim dalej w krużganek schodami wiodącemi na górę.
Tam w chórze ukazała mu się idąca naprzeciw niemu dostojna opatka.
Posługujący braciszek cofnął się.
Eberhard oddał ukłon księżniczce Karolinie.
Ona podała mu rękę i z pobożném powitaniem po prowadziła go do sali przyjęcia.
Nic nie wskazywało, że przebywała tam księżniczka.
Karolina wystąpiła ze świata przepychu i zbytków, i tu w tych skromnych przestrzeniach, wiodła życie pełne zaparcia się siebie.
I teraz, kiedy dusza jéj zamierzała osiągnąć upragniony spokój, miały jeszcze raz otworzyć się jéj rany, miała jeszcze raz mówić z niegdyś tyle ukochanym.
Czego inne możeby się obawiały — to jéj duszy żadnéj już przykrości sprawiać nie mogło.
Jeszcze dzisiaj kochała tęgo człowieka, który wstąpił do jéj mieszkania, — człowieka, którego z boleścią pożegnała, któremu serce swoje oddała — ale, kochała go dzisiaj jak wiernego, szlachetnego przyjaciela, przy którym się poprawia i który zamiast nowych walk, przynosi z sobą nowe błogosławieństwa.
— Przebacz mi, pobożna, dostojna pani, mówił Eberhard miękkim, do serca idącym głosem, że jeszcze raz zakłócam pokój twojego życia. Wówczas gdy się na wieki żegnałem, uważałem to za niepodobieństwo, aby nasze drogi kiedykolwiek znowu się zeszły.
— Słyszę, Eberhardzie, że chętnie byłbyś tego uni-