a jednak tak pięknéj istoty, ktôréj pieśń boleśnie i smutno zabrzmi wam wśród nocy, która oby w duszy waszéj zawsze się odzywała, mówiąc, że jesteście szczęśliwsi:
Jam matki mojéj nie znała
Nikogo ojcem nie nazwałam,
Boże kochany, jestem sama,
Och! żadne serce nie jest mojem!
Ale wróćmy do miejskiego zgiełku.
Za nadejściem jesieni, na najbardziéj oczyszczonych miejscach mostów, na ożywionych rogach ulic skulone widzimy młode dziewczęta i chłopców, którzy nieprzestannie płaczliwym, często serce rozdzierającym głosem wołają na przechodniów:
— Trojaczka za jagniątko — o szanowna pani! tylko jednego trojaczka.
Kto z litości bliżéj przystąpi, widzi, że te nieszczęśliwe dzieci, zaledwie najpotrzebniejszym łachmanem okryte, drżąc od zimna na otwartym dla wiatru moście, mają zawieszone na piersiach małe pudełka, w których stoi po kilka z gliny ulepionych i watą okrytych jagniątek — gdzie niegdzie widać któreś z tych dzieci wiatrem przejętych uśpione, i we śnie zapominające o nędzy ziemskiéj, w którą niewinnie popadło.
Dzieci te biegają także po ulicach i każdemu lepiéj ubranemu naprzykrzają się podając z prośbą nędzne bukieciki, a potém z kolegami część zysku swojego tracą na łakotki, a także szukają sposobności do kieszonkowéj kradzieży, i tak; stopniowo kształcą się na złoczyńców.
Dwie dziewczynki, każda z koszyczkiem na ręku, idą szybko ożywioną ulicą do niewyraźnie przez mgłę widnéj bramy miasta. Dzieje się to podczas wilgotnego i chłodnego wieczoru wrześniowego. Zegary na wieżach kościołów i trębacze po niedalekich koszarach od dawna zapowiedzieli już wieczorną dziewiątą godzinę. Jedna dziewczynka jest już dorosła, co można poznać pomimo zarzuconéj na ramiona staréj, siwéj chustki, i musi mieć lat piętnaście do szesnastu.