Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

mi nitkami. Nie słychać było świergotu ptasząt, wszystko zdawało się uśpione, szpaler okryty był słomą, a winne krzaki wyglądały jak ogromny wąż wtulony pod daszkiem muru, gdzie się roiły brzydkie stonogi. Pod jedlinką przy płocie, zakonnik w trójgraniastym kapeluszu nad brewiarzem, stracił prawą nogę, a gips popękany od mrozu porobił mu białe trędy po twarzy.
Powracała potem na górę, zamykała drzwi, rozniecała ogień na kominku, a ogarnięta denerwującem ciepłem, czuła nudę, która ją coraz cięższem przygniatała brzemieniem. Miała nieraz ochotę iść na gawędkę do służącej, lecz wstyd ją wstrzymywał.
Każdego wieczoru, o jednej godzinie, nauczyciel szkółki miejscowej otwierał okiennice swego domu i przechodził strażnik polowy z pałaszem na bluzie. Rano i wieczorem prowadzono konie pocztowe parami przez ulicę do sadzawki. Od czasu do czasu dawał się słyszeć dzwonek u drzwi której karczmy, a podczas wiatru słyszano nawet skrzyp metalowych miseczek służących za szyld perukarzowi, które się obracały na swoich żelaznych pręcikach. Wystawę sklepu tego stanowiła stara rycina mód przyklejona do szyby i wo-