Uwolniwszy się nareszcie od natrętnej mamki, Emma wzięła pod rękę pana Leona. Szła szybko z początku; potem zwolniła kroku i wzrok jej padł na ramię młodego człowieka, którego palto miało aksamitny kołnierz. Ciemne jego włosy spadały nań lśniące i gładko uczesane. Zwróciła uwagę na jego paznokcie, dłuższe aniżeli je noszono w Yonville. Utrzymywanie ich było jednem z głównych zajęć dependenta; miał nawet w biurku osobny na ten cel scyzoryk.
Powrócili do Yonville brzegiem wody. W porze letniej poszerzone wybrzeże odsłaniało aż do dołu mury ogrodów, od których po kilka stopni prowadziło do rzeki. Płynęła cicho, zimna i bystra na pozór; wysokie i cienkie trawy pochylały się nad nią miarowo i niby włosy zielone przeglądały się w jej przezroczu. Czasem owad o cienkich nóżkach siadał na czubkach trzcin lub na liściach wodnych lilij. Promienie słońca odbijały się w błękitnych bąbelkach, które powstawały i pękały na wodzie, stare spruchniałe wierzby przeglądały się w wodzie; w około pusto było na łące. Po folwarkach ludzie obiadowali, młoda kobieta i jej towarzysz słyszeli tylko odgłos własnych kroków na ścieżce, szelest sukni Emmy i słowa, które do siebie mówili.
Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/163
Ta strona została przepisana.