błądził niepewny pośród tych skarbów. Od czasu do czasu paznokciem uderzał w rozłożone szarfy jedwabne, niby kurz z nich strzepując, co sprawiało lekki szelest jedwabiu, na którem przy zielonkowatem świetle, błyszczały jak gwiazdeczki złote nitki w tkaninę wmieszane.
— Ileż to kosztuje? zapytała.
— Bagatelę! odpowiedział, drobnostkę! ale niema nic pilnego, pani zapłaci jak zechce, nie jesteśmy żydami!
Zamyśliła się przez chwilę, lecz w końcu raz jeszcze podziękowała panu Lheureux, który niezmieszany odpowiedział:
— No, to się później porozumimy; ja się zawsze umiem pogodzić z paniami z moją tylko zgodzić się nie mogę!
Emma się uśmiechnęła.
— Chciałem pani tylko powiedzieć, rzekł dobrodusznie po tym żarciku, że nie o pieniądze mi chodzi... Sambym ich pani dał, gdyby tego była potrzeba.
Spojrzała na niego zdumiona.
— O? rzekł prędko i głosem zniżonym, nie potrzebowałbym daleko szukać, żeby ich dla pani znaleźć, to pewna!
Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/179
Ta strona została przepisana.