— Dałam jednak dowód wielkiego rozsądku! mówiła sama do siebie, myśląc o szarfach algierskich.
Usłyszała kroki na wschodach: był to Leon. Powstała i wzięła z komody chusteczkę do obrębiania. Gdy wszedł, zdawała się bardzo zajętą.
Rozmowa szła opieszale; pani Bovary zrywała ją co chwila, dopendent zaś sam był jakoś zakłopotany. Siedząc na taburecie przy kominku, obracał w palcach igielnik z kości słoniowej, ona szyła pilnie, lub od czasu do czasu paznokciem zaciskała obrębek. Nic nie mówiła; on też cicho siedział, zniewolony jej milczeniem, jakby najwymowniejszemi słowy.
— Biedny chłopiec! myślała w duchu.
— Czem jej się tak niepodobam? pytał sam siebie.
Nakoniec ośmielił się powiedzieć, że musi w tych dniach pojechać do Rouen, w interesie swego pryncypała.
— Abonament nut pani się skończył, dodał, czy mam go odmówić?
— Nie potrzeba, odpowiedziała.
— Dla czego?
— Dla tego...
Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/181
Ta strona została skorygowana.