bieg rysował fantastyczne arabeski na zielonem tle łąki. Mgła wieczorna podnosiła się pośród topoli, z liści jeszcze ogołoconych, cieniując zarysy ich lekko fioletową barwą, bledsza i przejrzystsza od najcieńszej gazy. W oddali bydło wracało z pola; nie było słychać ani kroków jego ani ryczenia, a dzwon kościelny napełniał ciągle powietrze swymi żałosnymi tony.
Te powtarzane dźwięki zwróciły myśl młodej kobiety ku odległym wspomnieniom pierwszej młodości i klasztoru. Przypomniała sobie wielkie świeczniki, które na ołtarzu wznosiły się po nad wazonami pełnymi kwiatów. Byłaby chciała, jak niegdyś zajmować jeszcze swoje miejsce w długim szeregu białych welonów, pośród których czerniły się miejscami sztywne kaptury dobrych sióstr zakonnych pochylonych nad klęcznikami; w niedzielę, po mszy, widziała słodkie oblicze Najświętszej Panny, które się do niej uśmiechało z po za niebieskich kłębów dymu kadzidła. Ogarnęło ją dziwne rozrzewnienie, uczuła się bezbronną i opuszczoną, jak piórko wiatrem pędzone; bezwiednie prawie, udała się w stronę kościoła, usposobiona do jakiegokolwiek nabożeństwa, byleby w niem zatopić mogła swoją duszę i całą swoją istność pogrążyć.
Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/190
Ta strona została skorygowana.