Spotkała na placu bedela Lestiboudois, który ztamtąd powracał; gdyż aby nie zepsuć sobie dnia, przerywał swoją czynność i powracał do niej, dzwoniąc jak mu było dogodniej. Zresztą, wcześniejsze dzwonienie przypominało malcom ich lekcyę katechizmu. Kilku już przybyłych grało w kręgle na cmentarnych kamieniach. Inni siedząc na murze jak na koniu, zbijali swemi robotami wielkie osty rosnące pomiędzy ogrodzeniem a ostatniemi grobami. To jedno miejsce tylko było zielonem; reszta cmentarza składała się z samych kamieni, zawsze pokrytych miałkim pyłem, pomimo miotły zakrystyana.
Dzieci biegały tam jak po posadzce umyślnie dla nich położonej, a wesołe ich śmiechy łączyły się z odgłosem dzwonu. Odgłos ten słabnął wraz z kołysaniem wielkiego sznura, którego koniec spadał z wysokości dzwonnicy aż na ziemię. Jaskółki przelatywały wydając lekkie krzyki, szybkim lotem przerzynały powietrze i śpiesznie dążyły do swych gniazd pod gzemsem przylepionych. W głębi kościoła płonęła lampa, to jest knot bawełniany w szklance zawieszony. Światło jej wydawało się z daleka jak biała plamka drżąca na oliwie. Długi promień słońca przerzynał
Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/191
Ta strona została przepisana.