słońce wyjrzało znowu, koguty zapiały, wróble zatrzepotały skrzydłami w krzakach wilgotnych, a kałuże wody po piasku spływając unosiły różowe listki akacyowego kwiecia.
— Ach! jak on już musi być daleko! pomyślała Emma.
Pan Homais przyszedł podług zwyczaju pomiędzy szóstą a siódmą, podczas obiadu.
— A cóż? rzekł siadając, wyprawiliśmy więc naszego młodzieńca?
— Tak się zdaje! odparł doktór.
A poprawiwszy się na krześle, dodał:
— Cóż tam u was nowego?
— Nie wiele co. Moja żona tylko, była dziś trochę wzruszona. Pan wiesz, kobiety, jedno nic je porusza! szczególnie moją! A niesłusznie by było mieć im to za złe, ponieważ system ich nerwowy daleko jest wrażliwszym od naszego.
— Ten biedny Leon! mówił Karol, jak on tam żyć będzie w Paryżu?.. Czy się tam przyzwyczai?
Pani Bovary westchnęła.
— Ba! rzekł aptekarz mlasnąwszy językiem, będą kolacyjki w restauracyach, bale maskowe, szampan, wszystkiego spróbuje, słowo na to daję!
Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/208
Ta strona została skorygowana.