których były napisy złotemi głoskami. Na jednej z nich czytano: „Handlowi”, na drugiej: „Rolnictwu”, na trzeciej: „Przemysłowi”, a na czwartej: „Sztukom pięknym”.
Lecz radość rozpromieniająca wszystkie twarze zdawała się zasępiać panią Lefrançois, oberżystkę. Stojąc na wschodach swojej kuchni pomrukiwała półgłosem:
— Co za głupcy! co za głupcy ze swoją płócienną budą! Myślą zapewne, że panu prefektowi bardzo będzie przyjemnie obiadować pod namiotem, jak jaki komediant! I oni to wszystkie niedorzeczności nazywają pracą dla dobra kraju! I Wartoż było sprowadzać traktyernika z Neufchatelu! I dla kogo? dla pastuchów! dla parobków!
Przechodził aptekarz. Był w czarnym fraku, nankinowych pantalonach, filcowych ciżemkach i rzecz nadzwyczajna — w nizkim kapeluszu na głowie.
— Kłaniam uniżenie! rzekł; przepraszam, ale się bardzo śpieszę.
A gdy gruba wdowa zapytała go dokąd idzie:
— To panią dziwi, nieprawdaż? odparł; ja, który siedzę zawsze zamknięty w mojem laboratotoryum jak szczur w serze.
Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/228
Ta strona została przepisana.