Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/233

Ta strona została przepisana.

Ona trąciła go łokciem.
— Co to ma znaczyć!? pomyślał w duchu.
I spojrzał na nią z pod oka, nie zatrzymując się wcale.
Profil jej tak był spokojny, że nic odgadnąć nie pozwalał. Odbijał się w pełnem świetle; w owalu kapelusika z blado zielonemi wstążkami. Oczy jej długiemi przysłonięte rzęsami, patrzyły prosto przed siebie, chociaż szeroko otwarte, wydawały się nieco zmniejszone przez policzki, zarumienione krwią, która żywiej krążyła pod cienką skórą. Różowy odcień barwił delikatne jej nozdrza. Pochylała główkę na ramię i perłowe koniuszczki jej białych ząbków przezierały przez wpół otwarte usta.
— Czy ona sobie ze mnie żartuje? myślał Rudolf.
Zresztą, owo poruszenie Emmy było tylko ostrzeżeniem; gdyż towarzyszył im pan Lheureux i przemawiał do nich od czasu jakby dla zawiązania rozmowy:
— Co za przepyszny dzień!.. wszyscy z domów powychodzili!.. wiatr mamy wschodni!
A pani Bovary, podobnie jak Rudolf, nie odpowiadali mu wcale, podczas gdy za najmniejszem