Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/261

Ta strona została przepisana.

kosz butelek. Pani Bovary przyjęła ramię Rudolfa; odprowadził ją do mieszkania; rozłączyli się przy drzwiach, poczem młody człowiek przechadzał się sam po łące, oczekując na zapowiedziany obiad.
Uczta była długa, hałaśliwa, nieporządna, tłoczono się tak, że trudno było łokciem poruszyć, a wązkie deski zastępujące ławki, o mało że się nie połamały pod ciężarem biesiadników. Jedli obficie. Każdy chciał część swoją odjeść. Pot spływał po wszystkich czołach, a biaława para, nakształt mgły nadrzecznej w jesienne poranki unosiła się po nad stołem, pomiędzy zawieszonymi lampionami. Rudolf plecami oparty o namiot, tak był zajęty wspomnieniem Emmy, że nic nie słyszał. Za nim, na trawniku, służba szczękała talerzami; sąsiedzi jego rozprawiali, nie odpowiadał im wcale; napełniano mu kieliszek, a w duszy jego cisza się rozpościerała, pomimo ciągle wzrastającego gwaru. Myślał o tem co mu powiedziała żona lekarza i o kształcie ust jej; twarz młodej kobiety, jak w zwierciadle czarnoksięzkiem, odbijała się w błyszczącej stali kasków; fałdy jej sukni spływały po ścianach i długi peryod miło-