— Gdzie są konie? gdzie są konie?
Natenczas on, uśmiechając się dziwnie, ze ściśniętymi zębami i wytężoną źrenicą, postąpił ku niej wyciągając ramiona. Ona cofnęła się cała drżąca. Wyjąkała:
— O! pan mnie przestraszasz! pan mi przykrość wyrządzasz. Jedźmy do domu!
— Jedźmyż kiedy tak być musi, rzekł zmieniając nagle wyraz twarzy.
I stał się zaraz pełnym uszanowania, nieśmiałym, pieszczotliwym. Podał jej ramię. Przyjęła i poszli razem. Mówił:
— Co pani się zrobiło? Ja nic zrozumieć nie mogłem. Pani się zapewne mylisz co do moich uczuć. Pani w sercu mojem jesteś jak Madona na piedestale wysokim; silnym i niepokalanym. Lecz ja żyć bez ciebie nie mogę! Potrzebuję twych oczu, twego głosu, twej duszy! Bądź pani przyjaciółką moją, siostrą, aniołem moim!
I ramieniem kibić jej obejmował. Ona próbowała uwolnić się z tego objęcia. Tak szli obok siebie.
W tem usłyszeli stąpanie koni, które obgryzały liście.
Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/276
Ta strona została przepisana.