Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/279

Ta strona została przepisana.

— Otóż powiem ci, że wstąpiłem dziś po południu do pana Aleksandra; ma on nie młodą ale bardzo jeszcze piękną klacz, trochę tylko ochwaconą, którą możnaby dostać za jakie sto talarów.
I dodał:
— Myśląc, że to ci sprawi przyjemność, zamówiłem ją... kupiłem nawet. Czy dobrze zrobiłem? Powiedz Emmo.
Ona kiwnęła głową na znak potwierdzenia; a po chwili zapytała:
— Czy wychodzisz dziś wieczór?
— Wyjdę. Dla czego się pytasz?
— O! tak tylko, mój drogi.
A pozbywszy się Karola, pobiegła zamknąć się w swoim pokoju.
Zrazu czuła się jakby odurzoną; widziała krążące przed sobą drzewa, drogę, rowy, krzaki i Rudolfa, czuła jeszcze uścisk jego, podczas gdy liście szumiały a trzciny przeciągły jęk wydawały.
Spojrzawszy w zwierciadło, zadziwiła się własnej twarzy. Nigdy nie miała tak wielkich, tak czarnych i głębokich oczu. Cóś niedościgłego a subtelnego po całej osobie jej rozlanego, prze, mieniło ją zupełnie.