Powtarzała sobie: „Mam kochanka!.. kochanka!” lubując się tą myślą, jak gdyby nowem jakiemś dostojeństwem. Posiędzie więc nakoniec te rozkosze miłości, tę gorączkę szczęścia, o której już była zwątpiła. Wstępowała w jakąś cudowną fazę życia, w której wszystko miało być zachwytem, upojeniem, namiętnością; otaczała ją lazurowa nieskończoność, niedościgłe wyżyny uczucia jaśniały przed oczyma duszy jej, a życie codzienne przedstawiało jej się gdzieś daleko, w cienili, w przerwach pomiędzy temi wyżynami.
Natenczas przypominała sobie bohaterki czytanych romansów i cały liryczny zastęp cudzołożnych kobiet zaśpiewał w pamięci jej głosami pokrewnymi, które ją zachwycały. Stawała się sama niby żyjącą częścią tych rojeń i urzeczywistniała długie marzenia swej młodości, widząc w samej sobie typ kochanki, którego tak zazdrościła. Nadto, Emma doznawała przyjemnego uczucia zadowolonej zemsty. Czyliż nie dosyć wycierpiała? Teraz za to tryumfowała, a miłość, tak długo tłumiona, wybuchała w całej pełni z radosnem wrzeniem. Poiła się też nią bez wyrzutów sumienia, bez niepokoju, bez trwogi.
Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/280
Ta strona została przepisana.