Dnieć zaczynało. Emma rozpoznawała z daleka dom swego kochanka, którego wieżyczki w kształcie jaskółczego ogona rysowały się czarno na bladem tle porannego świtania.
Za folwarcznem podwórzem znajdował się korpus budynku, który musiał być zamkiem. Weszła tam, jak gdyby ściany same przed nią się otwierały. Szerokie wschody prowadziły do kurytarza. Emma otworzyła drzwi z klamki i w głębi pokoju ujrzała śpiącego mężczyznę. Był to Rudolf. Krzyknęła radośnie.
— To ty Emmo! To ty Emmo! powtarzał zdumiony. Jakżeś tu przyszła?.. Ach! jakżeś się zarosiła!
— Kocham cię! odpowiedziała, zarzucając mu na szyję ramiona.
Gdy jej się to pierwsze zuchwalstwo udało, odtąd ile razy Karol wcześnie wychodził, Emma prędko się ubierała i po cichutku zbiegała ze wschodków prowadzących na brzeg wody.
Kiedy jednak zdjętą była kładka, musiała iść pod murami wzdłuż brzegu rzeki, wybrzeże było ślizkie; żeby nie upaść, chwytała się rękami za łodygi zeschłych roślin. Potem szła przez zorane pola; potykała się o kamienie, nogi jej grzęzły
Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/282
Ta strona została przepisana.