Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/297

Ta strona została przepisana.

na jej suknię i zdało jej się niemal, że widzi swego ojca schylającego się po szczypce. Ileż to czasu upłynęło odkąd nie jest już przy nim, kiedy siedząc na drewnianym stołeczku przy kominku, bawiła się upalaniem końca długiego kija przy wielkim płomieniu trzaskających trzcin wodnych!.. Stanęły jej w pamięci letnie wieczory pełne światła i woni, źrebięta rżały, kiedy obok nich przechodzono i brykały, a brykały!.. Pod oknem jej był ul; nieraz pszczoły krążąc w promieniach słońca uderzały o szyby jak złote kulki. Jak szczęśliwą była wtenczas! jak swobodną! jak pełną nadziei! ileż słodkich marzeń roiła! Dziś nic z tych złudzeń nie pozostawało, rozwijały się wszystkie! Potraciła je w różnych przygodach duszy swojej, w kolejnych fazach życia swego, w dzieciństwie, małżeństwie i miłości, — gubiąc je tak jak podróżny, który zostawia cząstkę swych bogactw w każdej oberży na drodze.
Ale któż ją tak nieszczęśliwą uczynił? jakaż nadzwyczajna katastrofa tak nią wstrząsnęła? I podniosła głowę, rozglądając się w około siebie, jak gdyby chciała znaleźć przyczynę wszystkich cierpień swoich.