Promień kwietniowego słońca połyskiwał na porcelanach etażerki, ogień płonął wesoło, pod nogami czuła delikatną miękkość kobierca; dzień był jasny, powietrze ciepłe, uszu jej dochodziły srebrzyste śmiechy małej Berty.
W istocie, dziewczynka igrała na trawniku, pomiędzy sianem, które przetrząsano. Położyła się na brzuszku, na kopczyku siana. Felicya trzymała ją za sukienkę. Lestiboudois gra bił wokoło niej, a ile razy się przybliżył, klaskała w rączki z radosnym okrzykiem.
— Przyprowadź ją tu do mnie! zawołała Emma, rzucając się ku dziecięciu, aby go uściskać. Jak ja ciebie kocham, biedna moja dziecino! jak ja ciebie kocham!
A spostrzegłszy że miała uszki trochę brudne, kazała zaraz przynieść ciepłej wody, mydła, umyła ją, zmieniła jej bieliznę, pończoszki, zadawała słudze tysiączne pytania co do jej zdrowia, jak gdyby po powrocie z podróży, wreszcie ucałowawszy ją raz jeszcze i popłakawszy nawet trochę, oddała ją w ręce Felicyi, wielce zdumionej tym wybuchem nadzwyczajnej czułości.
Wieczorem tego samego dnia, Rudolf znalazł ją poważniejszą niż zwykle.
Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/298
Ta strona została skorygowana.