Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/322

Ta strona została skorygowana.

— Cóż ja na to poradzę? zawołał jednego dnia zniecierpliwiony.
— Ach! gdybyś tylko chciał!..
Siedziała na ziemi, u kolan jego, z rozpuszczonymi włosami, marzącym wzrokiem na niego podniesionym.
— Cóż takiego?
Westchnęła.
— Poszlibyśmy żyć gdzie indziej... gdziekolwiek...
— Szaloną jesteś, doprawdy! odparł śmiejąc się. Czyż to jest możliwem?
Powróciła jeszcze do tego, on zdawał się nie rozumieć i o czem innem mówić zaczął.
W rzeczy samej pojąć nie umiał całego tego niepokoju w sprawie tak prostej jak miłość. Ona zaś miała powód, przyczynę, bodźca niejako tej miłości.
Czułość jej wzrastała z każdym dniem; więcej pod wpływem wstrętu do męża. Im zupełniej oddawała się jednemu, tem bardziej nienawidziła drugiego; nigdy Karol nie wydawał jej się tak nieprzyjemnym, jego palce tak grubymi, umysł tak ciężkim, obejście tak gminnem, jak kiedy znajdowała się z nim razem po schadzce z Rudolfem. Wtenczas, grając rolę cnotliwej małżonki,