— Za nadto krzyczy, rzekła wracając się do Karola, który słuchał z uwagą.
— Tak... może... trochę, odparł wahając się pomiędzy uczuciem szczerej przyjemności, a poszanowaniem dla zdania żony.
Leon powiedział z westchnieniem:
— Gorąco okropne...
— Nie do wytrzymania! to prawda, potwierdziła pani Bovary.
— Czy cię to męczy? zapytał Karol.
— Tak jest! duszę się; wyjdźmy ztąd.
Pan Leon włożył delikatnie na jej ramiona długi szal koronkowy, i poszli wszyscy troje usiąść w porcie, na świeżem powietrzu, przed wystawą kawiarni.
Najpierwej mowa była o chorobie Emmy, chociaż ona co chwila przerywała mężowi, nie chcąc, jak mówiła, nudzić pana Leona; ten ze swej strony opowiedział im, że przyjechał na dwa lata do Rouen, aby się tu obznajmić z interesami, które w Normandyi innym są prowadzone trybem aniżeli w Paryżu. Potem wypytywał się o Bertę, o rodzinę Homais, o panią Lefrançois, ponieważ nie mieli sobie nic więcej do powiedzenia w przytomności męża, niebawem się urwała rozmowa.
Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/393
Ta strona została przepisana.