— Dokądże idziemy? pytała Emma.
Leon nic nie odpowiadając dążył szybkim krokiem, i już pani Bovary palce maczała w święconej wodzie, gdy usłyszeli za sobą silne oddychanie, przerywane miarowem stukaniem laski. Leon się odwrócił.
— Panie dobrodzieju!
— Co takiego?
I ujrzał szwajcara, który niósł pod pachą i utrzymywał w równowadze na brzuchu ze dwadzieścia dużych oprawnych ksiąg. Były to wszystko dzieła traktujące o katedrze.
— Głupiec! pomruknął Leon wybiegając z kościoła.
Mały ulicznik bawił się na placu:
— Sprowadź mi fiakra!
Dzieciak poleciał jak strzała przez ulicę Czterech wiatrów; oni tymczasem zostali przez kilka minut sami, oboje nieco zakłopotani.
— Ach! Leonie!... doprawdy.... nie wiem... czy powinnam...!
I wdzięczyła się z przesadą. A przybierając minę poważną dodała:
— Czy wiesz pan, że to jest bardzo nieprzyzwoicie?
Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/419
Ta strona została przepisana.