tronomu, podczas gdy belka wlokąca się z tyłu nie przestawała swego lekkiego pluskania w wodzie.
Raz księżyc się ukazał, nie omieszkali korzystać z tej okoliczności dla unoszenia się nad smętną i poetyczną jego tarczą; nawet Emma śpiewać zaczęła:
Głos jej słaby lecz melodyjny ginął na falach; wiatr unosił rulady, którym Leon przysłuchiwał się jak szelestowi niewidzialnych skrzydeł.
Ona stała wprost niego, oparta o przepierzenie szalupy, dokąd księżyc zaglądał przez otwarte okienko. Jej czarna powłóczysta suknia, czyniła ją wyższą i wysmuklejszą. Trzymała głowę podniesioną, ręce złożone i oczy ku niebu wzniesione. Chwilami zasłaniał ją cień wierzb nadbrzeżnych, potem ukazywała się znowu w blasku księżyca, jak świetlane zjawisko.
Leon siedząc u stóp jej na ziemi, znalazł pod ręką kokardę z pąsowej wstążki.
Przewoźnik obejrzał ją i rzekł:
— Ach! to zapewne jednej z tych pań, które woziłem onegdaj. Było ich całe grono figlarne, panów i pań, z ciastami, szampanem, muzyką i ca-