rysujących. Drzewa na bulwarach, z liści ogołocone, tworzyły ciemno fioletowe kępy pośród domów, a wilgotne od deszczu dachy połyskiwały niejednostajnie, stosownie do położenia różnych dzielnic miasta. Czasem silniejszy powiew wiatru popychał chmury ku wybrzeżu Ś-tej Katarzyny, nakształt nadpowietrznych bałwanów, które się w cichości o skały rozbijały.
Cóś odurzającego wydzielało się dla niej z tych nagromadzonych istności, czem serce jej czuło się przepełnionem, jak gdyby wszystkie sto dwadzieścia tysięcy dusz tam żyjących, przesyłały jej razem tchnienie namiętności, jakie im przypisywała. Miłość jej potężniała w obec przestrzeni, i rozpalała się przy wzrastającym gwarze. Wylewała ją na zewnątrz, na place, na bulwary, na ulice, i stary gród normandzki przedstawiał się jej oczom jak olbrzymia stolica, jak Babilon niezmierzony, do którego wstępowała. Wychylała się przez okienko, wciągając świeże powietrze poranne; trzy konie galopowały, błoto pryskało na wszystkie strony, a Karol zdaleka rozpędzał kabryolety, podczas gdy mieszczanie, którzy noc przepędzili w lasku Wilhelma, sunęli spokojnie wybrzeżem, na swoich małych familijnych wózkach.
Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/452
Ta strona została skorygowana.