Słyszała dzwonek teatralny wzywający aktorów na przedstawienie; widziała jak przechodzili mężczyźni z twarzą ubieloną i kobiety w spłowiałych sukniach, i znikali w bocznych drzwiach prowadzących za kulisy.
Gorąco było w tym małym pokoiku o nizkim suficie, gdzie piec mruczał pośród peruk i pomad. Swąd od żelazek, łącznie z temi zatłuszczonemi rękami, które włosy jej układały, odurzał ją powoli, i nieraz zdrzemnęła się pod osłoną pod włośnika. Często fryzyerczyk czesząc jej włosy, częstował ją biletami na bal maskowy.
Wreszcie odchodziła. Dążyła przez ulice; przybywała pod Czerwony Krzyż; brała berlacze, które była rano pod ławeczkę schowała i zajmowała swoje miejsce pośród zniecierpliwionych podróżnych. Niektórzy z nich wysiadali u wybrzeża. Zostawała czasem sama w powozie.
Na każdym zakręcie spostrzegano coraz lepiej oświetlenie miasta, tworzące niby promienną parę po nad masą domów. Emma klękała na poduszkach, i błądziła wzrokiem po tych światłach. Płakała, wzywała Leona, i przesyłała mu najtkliwsze wyrazy wraz z pocałunkami, które wiatr unosił.
Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/458
Ta strona została przepisana.